Już chyba wszyscy wiedzą, że moje życie się zmieniło.
I że nadal będzie się zmieniać ( (chciałabym się przeprowadzić jak najszybciej).
Nie będę liczyć dni, wyznaczać dat i sztywnych terminów, co i kiedy się stało.
To nie ma najmniejszego sensu, bo zmiany zachodziły etapami, które jeszcze trwają, zaczynają się nowe i trwać będą.
Próbując to usystematyzować (nie wiem, po co, ale ja tak mam...), to szło to mniej więcej jakoś tak:
1. było źle, ale nikt się tym specjalnie nie przejmował i nie zwracał na to uwagi;
2. wizyta pewnej niepozornej osóbki (w połączeniu z wieczorami spędzanymi w samotności) spowodowała, że dotarło do mnie - coś jest, kurczę, nie tak, a tak jak jest - nie podoba mi się;
3. dotarło do mnie - ja naprawdę nie chcę żyć tak, jak do tej pory, a na zmianę naprawdę nie ma co liczyć;
4. moja angina jeszcze bardziej uwypukliła bezsens sytuacji i umocniła mnie w myśli "ja tak nie chcę!";
5. choroba przeszkodziła w pewnym zaplanowanym spotkaniu - zaowocowało to złapaniem kontaktu via SMS, a kontakt ten spowodował, że:
6. niewinny spacer zmienił się w nieoficjalną, spontaniczną randkę;
7. nieoficjalna randka doprowadziła do emocjonującego spotkania, które przyspieszyło podjęcie przeze mnie ostatecznej decyzji i dodało mi odwagi do wykonania bardzo ważnego kroku;
8. krok został dokonany - długim spacerem i próbą wytłumaczenia, dlaczego tak, a nie inaczej, zakończyłam oficjalnie prawie 5-letni etap mojego życia;
9. prośby, groźby, błagania, płacz i szantaże - zaczęły się około tydzień później i trwały kolejny tydzień;
10. po wstępnym krytykowaniu wszystkich moich decyzji, działań, mojego zachowania i osób, którymi się otaczam, nastąpiła cisza, wstępne zrozumienie sytuacji, wycofanie się, próba zaakceptowania takiego stanu rzeczy;
11. a ja? a ja robię swoje - coraz głębiej idę w kierunku, który wybrałam...
Nie wiem, dokąd mnie ta droga zaprowadzi.
To nie ma w tej chwili najmniejszego znaczenia.
Idę przed siebie i tego zamierzam się trzymać.
To było bardzo trudne 1,5 miesiąca. Wyczerpało mnie fizycznie i psychicznie.
Czuję, że teraz wszystko się normuje, uspokaja i prostuje.
Były takie dni, kiedy miałam tego wszystkiego dosyć, chciałam rzucić wszystko i wszystkich do kąta i mieć to wszystko po prostu gdzieś.
Ale nie żałuję!
Czasami decyzje podejmują się same. Za nas. Tak powiedziałem kiedyś jednej zjawie. Zniknęła.
OdpowiedzUsuńA dziś wraca. Tak samo straszna choć już nie tak piękna...