Był sobie wyjazd do Gdańska.
Była sobie parapetówka u Jenny.
Było sporo ludzi, alkoholu, zamieszania...
Był sobie On.
Ukradł mnie stamtąd na 32 godziny.
Oddał światu dopiero na dworcu.
Od poniedziałkowego poranka próbuję ogarnąć myśli. Ciągle wspominam.
Wszystko - Jego twarz, uśmiech, oczy, palce, plecy, nogi...
Kiedyś przeczytałam wpis na blogu Niki.
Czuję się w tej chwili dokładnie tak samo - minęły co prawda dopiero 3 dni, ale ja mam w głowie pełno obrazów, drobiazgów, szczegółów...
Kwiaty na kaflach w łazience, lampki wiszące nad lustrem, przeszklone drzwi szaf w sypialni i na korytarzu, lampy nad stołem w kuchni, miękkość dywanu w salonie, kształt kanapy i to, jak była obszyta, wzór na poduszkach, figurki stojące na szafce nad biurkiem, pojemnik na długopisy, obrazy z Audrey w kuchni i dwa obrazy z sypialni i z korytarza, kosmetyki stojące na krawędzi wanny i pojemnik na mydło w płynie, że telefon odkładał na biurku i gdzie leżały zeszyty z notatkami, wzór tapety i donicę z rośliną...
Jest tego jeszcze więcej.
Jest tego jeszcze więcej.
Nie mogę uwierzyć w to, że wg Niego "to nie ma sensu", bo mieszkamy za daleko od siebie...
(przytula)
OdpowiedzUsuńPięknie napisane....
OdpowiedzUsuń